Miasto Szkła w zanotowało w całym meczu 11 asyst i 18 strat, przy 22 asystach Trefla i tylko 11 stratach gospodarzy. Według statystyk ta różnica mogła być kluczowa dla końcowego wyniku spotkania.
– Tych statystyk można byłoby przytoczyć więcej, 54 punkty ławki gospodarzy, przy 20 naszych. Zbiórki czy straty to część gry, a tutaj przewaga zespołu gospodarzy urosła dopiero w drugiej połowie. Do przerwy prowadziliśmy czterema zbiórkami, w stratach był w zasadzie remis. Jeżeli popełnia się proste błędy, pozwala się zawodnikom rywala kilka razy zagrać kontrę sam na sam z koszem, to ciężko mówić o utrzymaniu się w meczu – powiedział po meczu trener Michał Baran.
Trener gości nie był również zadowolony z obrony swojej drużyny:
– Procent z gry mieliśmy naprawdę przyzwoity, jednak to marne pocieszenie, zwłaszcza że nie graliśmy praktycznie w ogóle w obronie już od pierwszej kwarty. Już pierwsze zagrania zespołu gospodarzy były skuteczne, bez naszej defensywy, przez co łatwo daliśmy rozpędzić się zawodnikom Trefla. Musimy pracować nad tym, żeby utrzymywać intensywność gry przez cztery kwarty, żeby poprawić obronę. Nad tym pracujemy na treningach, a potem nie wykonujemy tego podczas spotkania.
Trener Baran chwalił także dobrą grę Trefla w dzisiejszym meczu:
– Trzeba oddać gospodarzom, że zagrali przyzwoity mecz. My popełniliśmy kilka błędów w skautingu, chcieliśmy zatrzymać akcje Dylewicza i Markovicia w kierunku kosza, pozwalając na rzuty przez ręce z dystansu. Niestety nie wywiązaliśmy się z tych założeń, bo wiele z tych rzutów zawodnicy gospodarzy oddawali bez naszej bliskiej obrony. Nawet kiedy w dalszej części meczu mieliśmy podejść do nich bliżej, żeby nie pozwolić na penetrację, to złapali już oni taką pewność siebie, że trafiali takie ciężkie rzuty. Należy oddać zwycięzcom szacunek, sopocianie zagrali bardzo przyzwoity mecz, zmusili nas do popełniania błędów, co poskutkowało sporą frustracją w naszych szeregach. Powodowało to kolejne łatwe straty i proste punkty dla Trefla. Przy trochę lepszej grze w obronie i lepszej egzekucji ten mecz mógł się ułożyć zupełnie inaczej. Teraz dużo pracy przed nami, traktujemy to spotkanie jako solidne przetarcie przed kolejnymi meczami.
Po meczu porozmawialiśmy również z Filipem Dylewiczem, zdobywcą 29 punktów dla drużyny Trefla.
– Zdobyłeś 29 punktów w dzisiejszym spotkaniu. Pamiętasz kiedy po raz ostatni zagrałeś tak dobre spotkanie?
– Zacznę trochę nietypowo, bo zawsze wszyscy mówią 29 punktów. Punkty nie są najważniejsze, najważniejsze jest zwycięstwo zespołu i nawet jakbym rzucił 10 czy 5 oczek, a mecz zakończyłby się naszą wygraną, to byłbym szczęśliwy. Punkty są jednym z elementów koszykówki. Czuję się bardzo dobrze, jestem szczęśliwy, że rzuciłem 29 oczek, ale jakbym zdobył 10 punktów i miał 15 zbiórek, to byłbym jeszcze bardziej radosny. Jest dobrze, cieszymy się, że przed własną publicznością, w telewizyjnym spotkaniu wyglądaliśmy tak dobrze.
– Mówimy o tych 29 punktach, bo twoje akcje pociągnęły zespół, dzięki czemu ta kluczowa trzecia kwarta została przez was wygrana 25:8.
– Tak, ale z drugiej strony nie pozwoliliśmy rywalom rzucić więcej niż 8 punktów, także defensywa też była bardzo dobra. Rzeczywiście, moje rzuty mogły spowodować, że inni zawodnicy też poczuli się dobrze i ich pewność siebie na pewno wzrosła. Przede wszystkim wyglądaliśmy bardzo dobrze jako zespół, każdy kto wchodził na parkiet dawał coś ciekawego, coś nowego. Stworzyliśmy dziś dobry kolektyw i dlatego wygraliśmy, dając przy okazji świetne widowisko.
– W końcówce udało się zagrać kilku młodym zawodnikom, czujesz się dla nich mentorem?
– Nie mnie to oceniać, ja jestem sobą, więc to czy jestem, czy nie jestem mentorem, to pytanie do młodych graczy. Mamy fajne relacje w zespole i jeśli ktoś uważa mnie za mentora, to jestem bardzo wyróżniony, to dla mnie ciekawe przeżycie. Ja jestem sobą i to jest najważniejsze.